czwartek, 19 września 2013

absurdALIZM publicznych przetargów na usługi szkoleniowe


O polskich realiach udziału w przetargach w zakresie organizowania indywidualnych usług m. in. doradztwa zawodowego, psychologicznego oraz kryteriów wybierania Wykonawcy. Celem przetargów jest wybór takiej oferty, która jest najtańsza, a jednocześnie profesjonalna i ma w sobie coś z Head & Shoulders, (czyli, nie jest ani szamponem ani odżywką, co postaram się udowodnić poniżej):


Jakkolwiek ...

Jasne jak słońce jest: aby wziąć udział w przetargu, w charakterze Wykonawcy, wcale nie trzeba prowadzić działalności gospodarczej. Wystarczy być osobą fizyczną, która wykonuje prace związane z usługami i spełnia wymagania zawarte w specyfikacji istotnych warunków zamówienia (SIWIZ).
Jeśli chodzi o wspomniane warunki, to wymagania Zamawiającego są różne, w zależności od urzędu czy instytucji ogłaszającej przetarg.
Biorąc udział w przetargach, z punktu osoby fizycznej, własnymi rękami wykonującą powierzone w zamówieniu zadania jesteśmy narażeni na przeróżne niespodzianki, pułapki i zasadzki, które mogą nawet znacznie upośledzić naszą odporność psychiczną. Nie należy się jednak tym zbytnio przejmować. 
Z czasem, nic już nie zaskoczy :)

Osobiście spotkałam się z kilkoma idiotyzmami (niestety inaczej tego nazwać nie umiem), zawartymi przez Zamawiającego w wymaganiach ofertowych:

1. Ilość certyfikatów. Za każdy certyfikat, powiedzmy, jeden punkt. Brak certyfikatów punktów zero. Nie wiem co to ma do rzeczy i jak ma być powiązane z jakością wykonywanych usług. Jestem specjalistą w danej dziedzinie, albo nie. Widzę się jako wykładowca, albo nie, robię to dobrze, albo nie, mam doświadczenie, albo go nie mam. Itd. Rozumiem, że w całym tym bajzlu chodzi o to, by czegoś nauczyć, coś przekazać, a nie o to ile się ma certyfikatów?

2. Ilość referencji. Im więcej tym większa ilość punktów. Brak referencji punktów zero. Referencje dobra rzecz, ale wyobraźmy sobie sytuację następującą: ogólnopolska firma szkoleniowa wygrywa przetargi na szeroką skalę. Referencji dostaje mnóstwo. Zwykły szary człowiek ma ograniczone pole manewru, fizycznie nie jest w stanie przeprowadzić szkoleń tyle ile w/w. Firma pracuje cudzymi rękami nie swoimi (zatrudnia wykładowców). Referencje dostanie więc od Zamawiającego, a zwykły szarak od Firmy. Jeśli za zorganizowanie szkolenia ok, ale nie za jego przeprowadzenie!!! Z resztą nie wierzę w to, by Zamawiający na etapie sprawdzania złożonych ofert czytał, co jest napisane w referencjach poza nagłówkiem "Referencje" i tym, kto je wystawił.

3. Ubezpieczenie od OC. Na litość, co ja, jako szary wykładowca mogłabym zrobić komuś podczas zajęć? Wybić komuś oko ołówkiem? Czy może z premedytacją źle go czegoś nauczyć? I ten ktoś miałby mnie zaskarżyć. (Za wybicie oka to chyba odsiadka, a nie OC?). Dodam, że zazwyczaj pracuję z osobami dorosłymi. Warto wspomnieć, że takie ubezpieczenie (chyba) Zamawiający może żądać, owszem - ale nie od osoby prywatnej. Cóż ode mnie zażądano, ale to walka z wiatrakami.
Halo halo, jeszcze jedno. Na jakiej niby zasadzie miałaby mnie ubezpieczyć "Ubezpieczalnia"? Jako kogo? Nauczyciela, który przeprowadzi jednorazowo 10 godzin zajęć? Paranoja.

4. Z założenia przetargi organizowane są po to, by oszczędzić, wydać mało. Jednak sytuacja wygląda tak: firma punktuje w kategorii referencje, certyfikaty (koszt ok 4000 wzwyż), stawka godzinowa jest jednak wysoka. Po wygraniu przetargu przez Firmę X możemy znaleźć oferty pracy dla wykładowców: poszukujemy wykładowcy z dziedziny Y, podane wymagania (oczywiście zgodne ofertą przetargową), stawka godzinowa 30zł brutto. Drugie 30zł ląduje w kieszeni Firmy X. Zwykły szarak, który taką usługę chciałby porządnie przeprowadzić za 50zł brutto nie ma szans. Zmuszony jest pracować za 30zł brutto, (o ile wychodzi z założenia "bo z czegoś trzeba żyć"). 

Za co więc płaci Zamawiający? Za POŚREDNICTWO i to za publiczne (czyli nasze, podatników) pieniądze. Przykre i idiotyczne, ale kogo to obchodzi? 
Po cholerę więc mydlić oczy. Wystarczy napisać oferta przetargowa na POŚREDNICTWO w zakresie zorganizowania warsztatów np. psychologicznych. Wszak pośrednik też człowiek, do garnka musi coś wrzucić. 

Takich perełek jest całe mnóstwo, ale już myśląc o nich szlag trafia, więc pisać jeszcze trudniej.